kocham i dziękuję





Po wielkiej burzy przychodzi moment kiedy uświadamiam sobie, że jestem w takim miejscu w jakim chciałam. Nie jest to miejsce docelowe, ale widzę, że po kolei się spełnia. Żeby to zauważyć trzeba się zatrzymać. Zawsze okazuje się, że niektóre wydarzenia były potrzebne, niektóre zmiany konieczne, żeby ostatecznie znaleźć się tu, w tym punkcie kiedy czuję, że wszystko płynie, wszystko mi sprzyja i wszystko mi służy. Twórczość i nieskończone powiązania we wszechświecie są cudowne. Dlatego kocham i dziękuję za wszystko co mam i co do mnie przychodzi. Chcę przyciągać to co najlepsze więcej i więcej.





Stan spokoju i spełnienia zaczyna mnie fascynować. Jeśli raz, drugi doznasz uczucia pełnej błogości, takiego uczucia, że wszystko płynie i wszystko Ci sprzyja, jeśli poczujesz to całym sobą to chcesz czuć to znowu, to jak narkotyk, ale taki pozytywny i budujący. I choć po drodze potkniesz się kilka razy jeszcze to cały czas będziesz brnąć w to miejsce piękne, w którym czujesz dom, dom w swoim sercu, umyśle i duszy. 

Jest upalna niedziela, południe. Siedzę sobie na ławeczce w cieniu wczesnej czereśni. Przede mną jest ściana gęstej zieleni w tym cudnie szumiące brzozy. Jest 5 uli i przecinające powietrze pszczoły, które ustają w pracy dopiero wieczorem. Słyszę szum...liści, pszczół, za mną siedzi mój kochany pies, na stole stoi dzbanek z herbatą z pokrzywy, którą sama zebrałam i z miodem - darem tych pszczół. 

Co prawda, nie jestem u siebie, ale chodzi o stan ducha tu i teraz. Teraz jest mi cudownie, teraz czuję, że w tym momencie się spełnia. Cieszę się, że mogę obserwować, doświadczać. Nie skupiam się na wydarzeniach, które mnie irytują - one po prostu są, ale będzie ich coraz mniej. Jeszcze jakiś czas temu na to stwierdzenie pomyślałabym: ale czy na pewno ich będzie mniej, bo przecież to, bo przecież tamto...Dzisiaj ja po prostu wiem, że będzie ich mniej bo tak chcę. Teraz jest pięknie i chcę, żeby tak zostało. Spokój ducha, pewność, że to wszystko działa. Nareszcie!

Jestem na drodze prowadzącej do domu czyli do samej siebie, do poznania i spełnienia samej siebie i swoich marzeń. Mam prawie 36 lat i do tej pory większość mojego życia to była ciągła szarpanina emocjonalna. Nasza tradycja ma zaszczepione męczeństwo i poświęcenie, to, że bycie szczęśliwym nie jest poprawne, trzeba sobie nieźle zapracować a to i tak szczęśliwie żyją tylko nieliczni. Dobrze jest czuć się winnym i żałować za grzechy...może dlatego większość sytuacji, w których czujemy się winni zwyczajnie prowokujemy. 

A już tyle razy przekonałam się, że życie wcale nie jest takie jak mi mówiono, tyle razy opinie innych okazały się kompletnie zbieżne z moimi. Stąd już wiem, że innych mogę posłuchać, ale nie muszę przyjmować za prawdę tego co mówią. Widzę, że ludzie nie wiedzą co robią, nie rozumieją czemu wykonują niektóre czynności, to co mówią jest często totalnie zbieżne z ich czynami. Dlatego nie warto sugerować się innymi. Ludzie są fajni, ale nie rozumiem ich i nawet już nie chcę. 

Proces trwa u mnie od kilku lat. Tak naprawdę od momentu kiedy byłam na pierwszym roku studiów. Kiedy klęczałam w ciemnym pokoju i płakałam z przerażenia, że moje życie się już skończyło a ja tak nie chcę, nie chcę "normalnej kolei rzeczy" czyli studia-praca-rodzina-śmierć. Panicznie bałam się wieczności. Od tamtej pory trwa ten proces przemiany. Teraz jestem już naprawdę blisko domu. Wszystko było potrzebne, żebym teraz mogła uśmiechać się do siebie i do swojego odbicia w lustrze - kiedyś nie potrafiłam na siebie spojrzeć. 

Niech uczucie braku w ogóle się nie pojawia. 
Są rzeczy, na które nie mam wpływu 💕💕





Komentarze

Popularne posty